Recenzja gry

FIFA 19 (2018)
Maciej Kosmala

Małymi kroczkami

Dowodem na to, że Święty Mikołaj przybył w tym roku wcześniej, jest chociażby przejęta od Konami licencja UEFA na rozgrywki Ligi Mistrzów oraz Ligi Europy. Starcia czołowych europejskich klubów
"FIFA 19" - recenzja
Ponieważ żyjemy w czasach, w których niewielki wstrząs na Twitterze potrafi wywołać lawinę na szczytach władzy, nawet tacy giganci elektronicznej rozrywki jak Electronic Arts muszą ślęczeć z uchem przy ziemi. Strategia dwóch kroków naprzód i jednego wstecz wciąż organizuje produkcję ich flagowej piłkarskiej serii, jednak tym razem trudno zarzucić "elektronikom" niewrażliwość na potrzeby fanów. "Fifa 19", w całym swoim wysokobudżetowym majestacie, to gra, którą sami sobie wyprosiliśmy – nawet jeśli wciąż obowiązuje nas coroczna danina. 


Dowodem na to, że Święty Mikołaj przybył w tym roku wcześniej, jest chociażby przejęta od Konami licencja UEFA na rozgrywki Ligi Mistrzów oraz Ligi Europy. Starcia czołowych europejskich klubów doczekały się dedykowanego trybu, mecze – odpowiedniej oprawy, zaś składy drużyn – stosownego uaktualnienia. Słysząc przez ścianę donośne "kaszankaaaaaa!", Wasz sąsiad w odruchu Pawłowa rzuci się po pilota, z kolei możliwość rozgrania finału pomiędzy Zagłębiem Sosnowiec i Piastem Gliwice przepali Wasz czujnik absurdu. Obecność rozgrywek UEFA cieszy zwłaszcza tam, gdzie obyło się bez choćby małej rewolucji, czyli w trybie Kariery. 

Wypracowana na przestrzeni lat formuła zabawy w menadżera lub początkującego piłkarza trochę już skostniała, lecz dzięki licencyjnemu wsparciu udało się tchnąć w nią nieco więcej życia. Podobnie ma się sprawa z karcianką FIFA Ultimate Team, w której jedyną znaczącą nowością jest zmiana trybu przydzielania rangi na podstawie naszych umiejętności (na wzór innych gier wieloosobowych rozegramy teraz mecze kwalifikacyjne i trafimy do jednego z dziesięciu "koszyków"). I chociaż większość trybów gry doczekało się jedynie kosmetycznych zmian, trudno urządzać twórcom połajanki z tego powodu – to raczej lampka ostrzegawcza, pierwsze symptomy nadmiernej eksploatacji schematów, sprawa pod rozwagę. 
 


Wyjątku od reguły nie stanowi również fabularne domknięcie trylogii o Aleksie Hunterze – chłopaku z londyńskiego Clapham, który wspiął się na futbolowy szczyt, a dziś wypełnia pustkę w Madrycie po odejściu Cristiano Ronaldo. Tym razem zobaczymy, jak poza Hunterem swoje miejsce na piłkarskiej mapie świata próbują zaznaczyć jego siostra oraz najlepszy przyjaciel, lecz pomijając równoległą narrację, istota zabawy pozostaje niezmienna. To wciąż łagodne wprowadzenie w mechanikę zmagań na boisku, zabawa w budowanie medialnego wizerunku bohatera i przygoda pełna fabularnych rozwidleń. Opowieść o drodze Los Blancos po czternasty Puchar Mistrzów sklejona jest z najstarszych schematów kina sportowego oraz wpisana klasyczną narrację o tym, jak hartowała się stal, jednak scenarzyści potrafią zbudować i utrzymać w niej napięcie. Ścieżki sławy są kręte i wyboiste, bohaterowie mierzą się z poważnymi dylematami, a mądrość o bogactwie, które korumpuje, podana jest bez umoralniającego tonu. Nie jest to może Dostojewski, ale też nie "Kapitan Jastrząb"

Po pierwszym gwizdku, kilku niecelnych podaniach oraz strzale, który "strącił gołębie na stadionie", najpewniej poczujecie lekkie ukłucie w żołądku. Będzie to Wasza gorejąca ambicja. Rozgrywka w "Fifie 19", na dobre i na złe, jest desperacką walką o każdy metr boiska. Mechanika zwana Active Touch przyczyniła się lepszej animacji przyjmowania piłki oraz łatwiejszej kontroli nad nią, z kolei nowe, dwustopniowe wykańczanie akcji sprawia, że precyzyjniejsze uderzenia wymagają teraz nieco więcej wyczucia. Piłkarze są zauważalnie ciężsi, gra w defensywie wydaje się o wiele łatwiejsza, z kolei w sytuacjach kontaktowych to lepiej zbudowani zawodnicy śmieją się ostatni. Doprowadza to zresztą do interesujących sytuacji, w których gra po skrzydle staje się orką na ugorze, a przeprowadzenie koronkowej akcji podbramkowej wymaga umysłu szachisty i bezbłędnej egzekucji. Bramkarze to znów pojeni paliwem rakietowym nadludzie, co zawsze uważałem za sensowną decyzję artystyczną – frajda ze zdobytej bramki jest niepomiernie większa. A jeśli jeszcze macie wątpliwości, wszystkie te elementy działają na korzyść gry. Od dawien dawna nowa "Fifa" nie sprawiała wrażenie naturalnego przedłużenia swojej poprzedniczki – a przynajmniej nie jeśli chodzi o mechanikę.


Ponieważ EA wciąż zatrudnia najlepszych fachowców od cyfrowej trawy, a gwiazdy futbolu pchają się drzwiami i oknami do studia motion capture, "Fifa" wciąż jest niedościgniona, jeśli idzie o całą oprawę piłkarskiego spektaklu – od naturalnej animacji przez odwzorowanie stadionowego klimatu po reżyserię wydarzeń przy liniach bocznych. W menu przygrywa zarówno forpoczta popu, jak i śmietanka alternatywnej sceny muzycznej, przy mikrofonie usiedli tym razem znany z ESPN komentator Derek Rae oraz dawny filar defensywy Arsenalu Londyn Lee Dixon (sorry, ale lokalny patriotyzm mam już dawno za sobą), z kolei w ramach deseru możemy delektować się powtórkami najwyższej próby. Jak co roku, wystarcza tych atrakcji na produkcję, która nie obraża entuzjastów piłki nożnej i jest wystarczającym powodem, by zamachnąć się na świnkę-skarbonkę. Tym razem jednak, zamiast odbijać się naprzemiennie od arcade’u i czegoś na kształt symulacji, twórcy pokazali konsekwencję i przerwali błędne koło. Po prostu zrobili trzeci kroczek naprzód.  
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones